Stan polskiej gospodarki przed pandemią nie był idealny, ale pewne obszary działalności w ostatnich latach rozwinęły się znacząco. Jednym z nich była branża rozrywkowo-kulturalna, która na wielu odcinkach zaczęła się profesjonalizować i wykazywać ekonomiczną legitymizację.
Oczywiście, błędem byłoby patrzeć na jej rozwój wyłącznie przez różowe okulary, ale nie da się ukryć, że czuć było wznoszącą falę, nawet jeśli nie wszystkich podnosiła równo (pochylanie się nad nierównościami wynikającymi z istoty kapitalizmu zostawmy na inny dzień). Pandemia podcięła skrzydła tym tendencjom, z dnia na dzień pozbawiając wielu ludzi pracy, a nawet środków do życia – cichym założeniem było, że praca w kulturze, gastronomii i rozrywce to ryzykowna jazda bez żadnych zabezpieczeń. I tak, jak łatwo zbyć utyskiwania wielkich gwiazd, które na pewno nie narzekają na brak oszczędności (a grzechy życia ponad stan to nie nasza sprawa), tak o istnieniu tej branży stanowi ogrom ludzi za kulisami, dla których obecny stan rzeczy oznacza życiową katastrofę. Dźwięk ktoś musi zrealizować, a stworzenie planu wydarzeń na klubowy sezon to ciężka i wymagająca praca, podobnie jak stanie za barem w apogeum imprezowej gorączki. Działanie na tym polu oznacza często działanie napędzane pasją, więc skala emocjonalnej inwestycji potrafi być duża. Nic dziwnego, że plan odmrażania gospodarki kompletnie ignorujący branżę kulturalno-rozrywkową wywołał gorącą reakcję.
Na wieści o kolejnych odwołanych festiwalach publiczność reaguje dramatycznie, co też nie zaskakuje, bo uczestnictwo w tych wydarzeniach stało się bardzo ważną, cykliczną częścią życia – nic tak nie organizowało myśli, jak wizja kolejnej kilkudniowej imprezy przy dobrej muzyce z przyjaciółmi. Festiwale zmieniły także ekonomię branży muzycznej, więc ich brak jest wprost destrukcyjny. To nie znaczy, że nie powinniśmy przyjrzeć się sprawie ostrożniej, nie zapominając o tym, że największą przeszkodą w pokonaniu pandemii są ludzkie skupiska. Jeśli zatem największy portal o muzyce klubowej w Polsce nawołuje do protestu w sprawie ignorowania branży kulturalno-rozrywkowej, trzeba się poważnie zastanowić nad konsekwencjami pewnych sformułowań, a na pewno wziąć pod uwagę potencjalny odbiór publiczności, wśród której nie brakuje gorących głów, dodatkowo rozgrzanych brakiem imprez i przedłużającą się izolacją społeczną. Jeśli dyskusję ustawiamy od samego początku na poziomie roszczeniowym i dość pysznym, to wystawiamy sobie kiepskie świadectwo, które może obrócić się przeciwko nam. Cieszę się, że początkowy artykuł i sama petycja zostały zmodyfikowane dzięki dyskusji, jaką wywołały, ale całość wciąż jest markowana jako głos branży klubowej, mimo wielkiego loga jednego portalu na szczycie.
Największym problemem branży rozrywkowo-kulturalnej jest jej zatomizowanie. Tak naprawdę pod tym pojęciem ukrywają się bardzo różne działania i zjawiska, często konkurencyjne i ideowo ze sobą sprzeczne. W przeciwieństwie choćby do branży turystycznej, która wskutek pandemii jest w tej samej sytuacji, a przez swoje zorganizowanie od samego początku ma ucho władzy, ludzie tworzący branżę muzyczną są oficjalnie ignorowani. Nie możemy liczyć na specjalne (czy jakiekolwiek) traktowanie, bo nigdy nie daliśmy znać, że jesteśmy podmiotem.
Oczywiście, wpisuje się to w większy problem polskiego społeczeństwa, które nie lubi się jednoczyć, organizować, czy zbiorowo walczyć o swoje prawa (wystarczy spojrzeć na stopień uzwiązkowienia w naszym kraju), za to chętnie wysuwa partykularne roszczenia, podbite przekonaniem o własnej racji. I tak, w przytaczanej już petycji pojawiają się postulaty słuszne, jak uznanie klubów za miejsca wkładu w kulturę, czyli coś, co nasi sąsiedzi zza zachodniej miedzy zrozumieli już dawno. Ale nie słyszałem, by na przestrzeni lat ktokolwiek podnosił kwestię zbiorowego apelu o takie uznanie. Z prostego powodu – większość miejsc działa na zasadach rynkowych, więc kiedy trwa koniunktura, nie zajmują się systemowym zabezpieczeń własnego bytu. Ot, typowe kłamstwo kapitalizmu, który zakłada wieczny, niezaburzony wzrost, premiuje krótkotrwały zysk i tej logice poddaje większość swoich działań. Rząd może mieć bardzo proste kontrargumenty na tę petycję: kluby są miejscami o podwyższonym ryzyku sanitarnym względem kin i teatrów, artyści mogą wziąć udział w programie “Kultura w sieci”, a na problemy przedsiębiorców z branży muzycznej przygotowaliśmy tarczę antykryzysową. I niestety, ale w pierwszej kwestii będzie miał rację, a z dwiema pozostałymi można, a nawet trzeba dyskutować (szczególnie biorąc pod uwagę marną skalę i nieadekwatność tych propozycji), ale nie da się zaprzeczyć ich istnieniu. Niestety, branża muzyczna nie zrobiła wiele, by udowodnić swoją unikalną wartość dla kultury narodowej (a szczególnie w kontekście tej konkretnej władzy parszywe znaczenie słowa “naród” jest upiornie ważne), wprost przeciwnie – w czasach hossy robiła wszystko, by pokazać swoje uniezależnienie od oficjalnych struktur i rynkową potęgę. A teraz, kiedy pandemia obnaża kłamstwa i słabości kapitalizmu, wali pięścią w stół i wysuwa roszczenia.
Sprowadzenie działalności ludzkiej wyłącznie do generowania zysków, zemściło się na nas potężnie. Nauczyliśmy się, że wartościowe jest tylko to, co zarabia, co jest po prostu tragiczne. Ale nie wszystko stracone, bo patrząc na gesty solidarności, a także gorzkie przemyślenia, jakie ma przynajmniej część branży, możemy wykorzystać tę sytuację do budowy lepszej podstawy do działania. Zorganizować się, pokazując, że rzeczywiście, branża kulturalno-rozrywkowa to wartość dodana dla społeczeństwa, bo kluby, koncerty, imprezy i festiwale zbliżają ludzi i dają im niebywałą przyjemność i inspirację.
Nie wątpię w dobre intencje autorów petycji, ale wątpię w jej skuteczność – mamy do czynienia z władzą, która ignoruje przepisy prawa, a co dopiero internetowe inicjatywy. Dlatego musimy zadziałać inaczej. Zbiórki, które prowadzi wiele klubów, by przetrwać, to świetny pokaz solidarności, ale to raczej plaster na otwartą ranę. Potrzebujemy silnego i odpowiedzialnego głosu wspólnoty, który uwzględni wiele różnych perspektyw i spróbuje pogodzić wiele sprzecznych interesów. Ten głos musi wyjść poza branżę klubową i uwzględnić potrzeby tak różnych podmiotów, jak wielkiego festiwalu i małego klubu o bardziej eksperymentalnym programie. Czy to zadanie niemożliwe, okaże się niedługo.
Zaczynamy budować szeroki front polskiej muzyki popularnej. Efektywność tych działań zależy od tego, jak ustawimy dyskusję i jak będziemy przygotowani na opór materii, zarówno rządowej, jak i komentatorskiej, która zawsze chętnie wskoczy na konia zwanego “są ważniejsze sprawy na świecie”. Ale wypracowanie wspólnego stanowiska, które będzie efektem współpracy różnych środowisk, to początek rozmowy. Jeśli już rzucamy słowem “kultura” na lewo i prawo w kontekście klubów, to trzeba trochę ograniczyć wartość słowa “rynek”. Bo co rynek zweryfikował, widzimy aż za dobrze, po setkach złamanych z dnia na dzień żyć. Pojawiło się także dramatyczne sięganie po publiczne środki. I bardzo dobrze! Kultura i rozrywka poddają się obiektywnej ocenie dość trudno, więc wartościowanie prowadzi na manowce i bardzo dzieli. Z mojej osobistej perspektywy nie ma problemu, żeby z tego samego funduszu środki szły i na muzeum, i na klub z muzyką taneczną. Oczywiście, pod warunkiem, że standardy zatrudnienia w klubie wykraczają poza januszowe biznesowanie, a wiemy, że jest z tym różnie. O tym też warto przy tej okazji porozmawiać, bo jeśli branża kulturalno-rozrywkowa prosi o publiczne wsparcie, musi liczyć się z weryfikacją pewnych szkodliwych przyzwyczajeń, jak oszczędzanie na warunkach pracy, czy ukrywanie dochodów. Żeby nie było – sam wiele razy grałem w klubach na czarno, ale to się musi skończyć, jeśli chcemy wyjść ze statusu dziwnej branży na granicach społeczeństwa (w który niejako sami się wpędziliśmy), a awansowali do tej samej rangi, co tradycyjne instytucje kultury zaakceptowane przez opinię publiczną.
Z wielu stron idą sygnały, że czekają nas pracowite tygodnie, pełne rozmów z ludźmi, którzy reprezentują różne odłamy działalności branży muzycznej, różne gatunki i odmienne postawy wobec komodyfkacji kultury i rozrywki. Naszym celem jest wypracowanie odpowiedzialnego stanowiska i pokazanie, że tak, rzeczywiście, branża kulturalno-rozrywkowa to wartość dla społeczeństwa i w jakimś sensie unikalne przedsięwzięcie, które mimo wielu wad przyciąga pracowitych ludzi, a których praca została zagrożona bądź wprost przestała istnieć. Ale żeby nasz głos został usłyszany, musimy działać odpowiedzialnie, a także wyjść poza pewne dogmaty, które obowiązywały przed pandemią. Razem jakoś to przetrwamy, a jak dobrze pójdzie, to nawet wyjdziemy z tego z bardziej systemowymi rozwiązaniami. Łączy nas muzyka i pragnienie doświadczania jej na żywo, ale kroki zmierzające do jego przywracania należy stawiać ostrożnie.